#takuczę to pomysł z instagrama. Urszula Jasieńska słusznie zauważa, że internet pełen jest pomysłów na edukację, ale w tym wielogłosie nie słychać szeregowych nauczycieli. Mało kto wie, co my tam, w tych klasach robimy. Może być tak, że poniższy tekst pozwoli zastanowić się nad pracą nauczyciela, a inne z #takuczę pozwolą zobaczyć jak różnorodna i ciekawa jest to praca. Ja dzielę się moimi pomysłami na to jak nie przeszkadzać uczniom w nauce.
3 zdania dzień wcześniej, czyli jak nie przeszkadzać uczniom w nauce przez zasypywanie
Kiedy zaczynałem pracę jako psycholog szkolny byłem przekonany, że moje rzadkie wizyty w klasach muszą być dopracowane w każdym szczególe. Siedziałem godzinami czytając przeróżne rzeczy zapadając się w konstatacji, że ja po tych studiach niewiele umiem i wiem.
Prowadzenie lekcji było dość mechaniczne, ja mówiłem co zaplanowałem, oni słuchali, czasem uczestniczyli (np. jak podczas zajęć o paleniu, których filmowa dokumentacja stała się studium hejtu, ale to na osobny tekst). Jednak, dzięki wnikliwemu opiekunowi, zobaczyłem, że ja skupiam się na sobie i na tym co chcę powiedzieć, a nie na ludziach, z którymi jestem w klasie. Nie widzę co myślą, czują, chcą. Przeszkadzam im sobą.
OK, jaki jest cel?
Podczas omawiania lekcji moja opiekun przerywała lawinę opowiadania o tym, co to ja sobie nie planuję i pytała: „Dobra Maciej, co ty chcesz? Jaki Jest cel?” i wtedy cel szyłem na poczekaniu. Okazało się, że jeśli przed lekcją zapiszę sobie cel i nic więcej to 45 minut mija tak samo szybko, tylko to nie ja nadaję tempo. Stawiam tylko cel. Reszta to nie przeszkadzać uczniom w drodze do niego.
Dwie pozostałe rzeczy to wiedza (bo oni jednak powinni się w tej szkole czegoś nauczyć) i emocja. Wiedzę definiuję zwykle jako to, co ja chcę powiedzieć. Emocja to pomysł na to jak będzie wyglądała atmosfera na lekcji. Czasem rozmawiamy o rzeczach trudnych i przykrych (ostatnio o zdarzeniach z Columbine) i trzeba założyć, że wyjdą smutni, przestraszeni. Staram się, żeby moje lekcje budziły różne emocje, nie tylko te miłe.
Tworzenie sytuacji dla relacji
Zatem przygotowując się do lekcji pisze sobie np. „Chciałbym, żeby przeszły im dreszcze po plecach jak dowiedzą się jakie były wyniki eksperymentu Milgrama.” Lub „Chciałbym, żeby potrafili odrysować odręczny obrazek przy pomocy ścieżek w Inkscape. Opowiem im czym się różni grafika wektorowa od rastrowej. Mają wyjść z przekonaniem, że pchnęli projekt grafiki na stronę do przodu.” Dzięki temu ja wiem co mam zrobić, ale żeby to zrobić muszę patrzeć na to jak pracują. Stwarzam sytuację, w której muszę wejść w relację z uczniami, bo inaczej powiem 3 zdania i będziemy spoglądać na siebie przez 45 minut..
To nie zawsze działa, bo założenie jest takie, że uczniowie chcą się uczyć (w szkole gdzie pracuję zwykle tak jest), jeśli nie chcą często przekładam cel na następny raz i zajmuję się tym co ich zniechęca do działania.
Dawaj co wiesz – czyli jak nie przeszkadzać uczniom w nauce ucząc tego co już wiedzą
Jest taki moment na początku nowego tematu, kiedy jeszcze staram się skupiać uwagę na sobie i na tym co mówię. To ten moment, kiedy piszę na tablicy jedno słowo, dookoła którego będzie toczyło się kilka kolejnych lekcji. Później pytam: „Co wam się z tym kojarzy?” i potem w nieskończoność „OK, what else?” i oni potem „Nespresso” i potem przez dłuższą chwilę nic się nie da zrobić…
Jednak, tak serio to moment wspólnego wyciągania skojarzeń jest kluczowy dla mojego wyjścia z założeń i przekonań o wiedzy moich uczniów. Często zaskakują tym co już wiedzą, albo tym jak niepoukładane jest to co noszą w pamięci. Czasem temat jest tak obgadany w internecie, że jedyne co trzeba zrobić to go usystematyzować i jechać dalej. Czasem napisane przeze mnie słowo jest bardzo długo samotne na tablicy i to znaczy, że trzeba zacząć od początku.
Ten moment wypisywania skojarzeń to też szansa na to, żeby powalczyć z uczniowskim przekonaniem o niewiedzy. Nie ma bezsensownych skojarzeń, trzeba mieć tylko czas, chęć i zaufanie ucznia, żeby dojść do tego skąd to skojarzenie się wzięło.
„Jak było?” – czyli nie przeszkadzać uczniom w formułowaniu opinii
Nie jestem przekonany, że podczas lekcji to co dzieje się w klasie z mojego powodu jest najważniejsze. Czasem ktoś jest głodny, zatroskany o losy Avengersów, zmiany w rozkładzie jazdy autobusów. Nie chcę z tym konkurować. Z drugiej strony te lekcje są dla mnie ważne. Kiedy w nich jestem są najważniejsze. I konflikt gotowy.
Nie wiem, czy wszyscy tak mają, ale mi zdarzają się takie dni, gdzie brak błysku w oku uczniów traktuję jak osobistą porażkę. To, że nie kipią z zachwytu i nie przekrzykują się z pytaniami odbieram jako kompletny brak zainteresowania mną (i tematem w drugim rzędzie). Zdarzało mi się wychodzić ze szkoły z deszczową chmurą nade mną i za ciężkimi plecami. Później następował montaż, jak z Rockiego, gdzie pochylona postać oświetlona monitorem z zabawnie małego komputera zasypywała się książkami. Następnie do szkoły wracałem z rozwianym włosem i rozwiązaniem w dłoni. I po lekcjach znów deszczowa chmura. Ta kreskówka trwała do momentu, kiedy postanowiłem zapytać moich uczniów po lekcji „Jak było?”.
Było inaczej niż myślałem…
Pierwszy wniosek był zaskakujący – moi uczniowie totalnie nie znają się na zawodzie nauczyciela. Nie znają metod, narzędzi, nie widzą romansów ze scholastyką, rekonstrukcjonistycznego podejścia do zadań, symbolicznego implikowania dywergencyjnego myślenia. Okazało się, że oni o moich lekcjach myślą zupełnie inaczej niż ja. Okazało się również, że ja jestem osobiście związany z moją lekcją i pośrednio z tym, co oni o niej myślą. Jest jakaś relacja między moim poczuciem sprawstwa i kompetencji, a zainteresowaniem uczniów. Ta relacja jest wirtualna i wynika z tego, że pracą nauczyciela (nie tylko uczeniem w klasie) mało kto się interesuje, a z pewnością nie instytucja i system. Ulegamy wrażeniu, że skoro nie jesteśmy oceniani przez profesjonalistów to jesteśmy oceniani, przez tych, którzy są najbliżej – uczniów. Bo oczywiście (z jakiegoś powodu) czujemy, że musimy być oceniani. Wślizgujemy się w oślizgły mechanizm wydobywania z uczniów oznak zadowolenia z naszej pracy.
Trzeba pilnować się, by nie przeszkadzać uczniom w nauce wstawiając ich w rolę recenzentów naszej pracy. Jednak nie ma nikogo innego, kto mógłby to robić… Jeśli odkleimy swój obraz siebie od tego jak uczniowie oceniają nasze lekcje mamy szansę na prawdziwe spotkanie. W tym spotkaniu mogą paść słowa typu „Niech nas pan trochę więcej uczy”. To należy rozpakować i zamienić na działanie. Co to znaczy więcej? Co to znaczy uczyć? I to nie co to znaczy dla mnie, tylko dla tego ucznia.
Takie podejście powoduje, że nie musze nikogo przekonywać, że lekcja nie była marnowaniem czasu, lub że ktoś się na niej czegoś nauczył. Mogę spokojnie zapytać „Jak było?” i faktycznie posłuchać odpowiedzi. Mój klient jest wymagający, ale na szczęście potrafi swoje wymagania opisać. To ułatwia mi pracę.
#takuczę
Pod tym hashtagiem znajdziesz wiele różnych pomysłów na prowadzenie lekcji, na konkretne działania, materiały, metody. Głęboko podziwiam ludzi pracujących metodami, kartami pracy, scenariuszami. Ja pewnie też z nich korzystam jednak w pracy pochłania mnie relacja. Bycie ze sobą w stosunku do wiedzy. Pewnie dlatego metody przelatują mi przez palce i podczas rozmowy po hospitacji nie potrafiłem wymienić „form pracy” i „wykorzystanych pomocy”. Widzę, że w sytuacji lekcji często wpadają mi do głowy zastosowania narzędzi, które widziałem na instagramie lub gdzieś na żywo. Jednak świadomie powstrzymuję się przed planowaniem konkretnych działań w czasie lekcji. Mam dojrzałych i rozsądnych uczniów, którzy idą swoim własnym torem i nie potrzebują wymyślanek pana z brodą. Ograniczam się do napisania 3 zdań przed lekcją, wydobywania tego co już wiedzą i pytania ich „jak było?”. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy robię więcej to po prostu im przeszkadzam.
„Ja uczę tak” to dość wyzwalające zdanie. Wydaje mi się, że pokazuję coś co miałem od dawna schowane i nie pamiętam już dlaczego. Dzięki Ula.