Stawianie człowieka w centrum ekologii to zabieg dość oczywisty, ale kompletnie nielogiczny. Ekologia bez człowieka świetnie sobie poradzi. Ekosystem oczyści się z plastiku, spalin oraz smutków łysych małp naczelnych i pójdzie dalej. Zieleń pożre nasze cuda architektoniczne, wiatr porwie banknoty, grawitacja przywoła drony i satelity. Epizod ludzkość zostanie zbalansowany. To nie ekosystem potrzebuje nas.

Nie chcę szerzyć fatalistycznej wizji. Stawiam powyższy wniosek na podstawie obserwowania niezłomności środowiska w dążeniu do homeostazy. Harmonii, wyrównania, spłaszczenia. Ta potężna siła powoduje, że każdemu zjawisku towarzyszy jego przeciwwaga. Każde wyjście z równowagi jednocześnie uruchamia proces powrotu do niej.

Ekologia bez człowieka sobie nie poradzi!

To twierdzenie często wynika z obserwacji tego jak wiele zmian w środowisku wprowadził człowiek, zwłaszcza w ciągu ostatnich 200 lat. Zdaje się, że żaden inny gatunek nie wyrwał ekosystemu tak daleko z homeostazy. Udało nam się przy okazji dostarczyć spalinowy środek transportu do prawie każdej rodziny, ułożyć szyny kolejowe na ziemi i szlaki powietrzne na niebie, postawić ruchome hangary na powierzchni oceanów i ukryć małe bazy wojskowe pod ich powierzchnią.

Trudno nie powiedzieć: „WOW!” patrząc na te osiągnięcia. Trudno też nie ulec wrażeniu, że skoro tyle potrafimy, to powrót do homeostazy środowiska jest w naszych możliwościach, a nawet jest naszą powinnością. Bo Gaja nas nosi, bo co zostawimy dzieciom. Poza tym, środowisko nie wyprodukowało wystarczająco sprytnego drapieżnika, żeby kontrolować naszą populację, więc jesteśmy niejako uodpornieniu na regulację przez ekosystem. Nasza uprzywilejowana pozycja może powodować, że staniemy na szczycie hierarchii (które sami sobie wymyśliliśmy) i z tego szczytu, łaskawie zadbamy o matkę ziemię.

Siła życia

Myślę o roślinach, które żyją tam, gdzie nic nie powinno, o szpetnych stworzeniach z głębin oceanów, które żywią się truciznami. Zdaje mi się, że w tych istnieniach jest bardzo silna relacja z tym co je otacza. To jak ciężko im trwać, we mnie (permanentnie antropomorfizującym bycie) rodzi podziw i szacunek. Nie czuję ich, kiedy słyszę ludzi opowiadających o tym, że już drugi dzień nie ma prądu we wsi. Współczucie tak.

Patrząc na debatę na temat środowiska oraz ludzkiego wpływu na polepszenie warunków życia mam wrażenie, że my dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji. Na razie jesteśmy na etapie głośnej niezgody. Takiej myśli, że my coś zatrzymamy lub odwrócimy. Niedługo może pojawić się zrozumienie – my musimy żyć z tym co jest. To co było już nie wróci.

Nie jest zaskakujące, że pierwsze kroki do odnalezienia się w nowym porządku (w zniszczonym środowisku) robią ci, których moglibyśmy obciążać winą za zaistniałą sytuację. Potęgi finansowe (czyli na przykład korporacje, eksploatujący ropę itd.) zaczynają wyceniać zmiany klimatyczne. Innymi słowy liczą jak z tego, co się dzieje, coś uzyskać (zajawka tu). Reszcie świata pozostaje tylko wzdrygnąć się z niesmakiem: „Jak to, na cudzym nieszczęściu się bogacić?” – pomyśleć. Jednak pytanie do reszty świata jest ważniejsze niż tylko: „Czy jesteś oburzony?”

Co tobie daje siłę życia?

Zastanawiam się nad tym co dla mnie jest w przyrodzie ważne, co powoduje, że chce mi się żyć. Lubię słońce, zapach mokrej ziemi. Jednak siłę do życia nauczyłem się czerpać z relacji z ludźmi. Z tych głębokich rozmów przecinających nocną ciszę. Ale też z tych serduszek na instagramie i kciuków na facebooku. Uodporniłem się na przyrodę. Regularnie odmawiam wyjść w góry (zawsze z ważnego powodu), spacery przerywają mi esemesy i powiadomienia. Ta przyroda chyba jednak nie jest taka ważna.

Może ta przyroda powinna sobie już radzić sama. Wystarczy odgrodzić się od niej (tak jak ongi od niedźwiedzi) i żyć sobie swoim życiem. Czytać o wielkim duchu Ziemi jak komiksy o Żelaznym Człowieku. Ekologia bez człowieka w centrum pójdzie sobie swoją drogą, a my staniemy obok niej. Nie w kontrze, po prostu gdzieś zboku. Uniezależnimy się od środowiska, przekroczymy materialną granicę i pozbędziemy się prymitywnej strony.

A jeśli bez ekologii się nie da?

Od mojego grzania się w słońcu światła nie ubywa. Od wpatrywania się w pofalowany horyzont nie kruszą się góry. Jednak ta marchewka… jabłuszko… stek… Ich używanie powoduje relację. Ja korzystam z przyrody, a przyroda nie ma pożytku ze mnie. I nie chodzi mi tu o pożytek polegający na karmieniu kota raz na czas. Chodzi mi o wspieranie czegoś co poradzi sobie beze mnie. Odejmowanie ekosystemowi zadań.

Patrząc na środowisko trudno mi go nie uosabiać. Widzę w nim odbicie siebie – wolę, zmaganie, zadanie. Jednak nawet jeśli jest Duch Gór, Matka Ziemia, Król Mórz to nie są to ludzkie byty. One nie handlują zasobami, nie mają nakazów i obowiązków, nie mają też woli. To nasze wymysły. Faktycznie powstały dzięki środowisku, ale nie wynikają z niego.

Kiedyś, kiedy świat był młodszy filozofowie zajmowali się przyrodą. Szukali pierwiastka, który wszystko przenika i wszystko zaczyna. Badali świat w błogim przekonaniu, że powstał aby dać się poznać. Oni byli jego częścią. Dziś świat jest bardziej własnością małp zapatrzonych w ekonomię niż ich zachwytem. Wydaje mi się, że kiedy już przestaniemy się straszyć katastrofą ekologiczną, panicznie zbierać patyczki do uszu z oceanów i odkurzać niebo warto będzie usiąść przy ogniu i zastanowić się czego przyroda uczy, a nie tylko co daje. Dobrze by było gdybyśmy popatrzyli na ekosystem nie ze środka, tylko z należnego nam miejsca, z charakterystycznym dla nas dystansem i z zapominanym zaciekawieniem.


Niniejszy tekst powstaje jako notatka z refleksji nad ekologią wokół 4 projektu w ramach Konkursu imienia Jana Dormana realizowanego przez Teatr Dramatyczny im Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Projekt koordynuje Dorota Kowalkowska. Podobnie jak przy Dzikim będę współpracował z Dorotą dzieląc się refleksjami i konsultując proces powstawania spektaklu