Przy okazji wakacji mierzę się z kilkoma sprawami, na które postanawiam nie mieć czasu w ciągu roku. Bardzo często spotykam się z ludźmi, którzy na perfekcjonizm zrzucają odpowiedzialność za to jak postępują. A częściej za to, że nie postępują. Sam często to mam. Gdyby nie perfekcjonizm pewnie byłbym już na 3 odcinku podcastu i po dwóch zmieniających życie telefonach. Tylko, czy to przez perfekcjonizm?

Perfekcjonizm, czyli co?

Jest kilka słów zaklęć. Takich, które nic nie znaczą, ale powodują automatyczne usprawiedliwienie. Na przykład lenistwo, prokrastynacja i perfekcjonizm właśnie.

Pierwsza rzecz, która nagina rzeczywistość to ten przyrostek. Ten „-izm” zwykle wyrasta na słowach czyniąc je abstrakcyjnymi – wandal to ktoś, kto zdemolował przystanek, wandalizm natomiast to powszechnik, suma wszystkich zdemolowań, ale też jakaś idea, która za tym stoi, zjawisko, abstrakt. Idąc tym torem perfekcjonizm powinien być sumą doskonałości, idealnie wykonanych prac, ideologią stojącą za absolutnie kompletnymi wykonaniami. Czy tak jest?

Druga sprawa to perfekcja jako taka. W dzisiejszym podejściu do ideałów wspólne jest to, że są nieosiągalne. Nie ma czegoś do końca pięknego, dobrego, sprawiedliwego. Wierzący przypisują cechy absolutne bóstwom – to Bóg jest sprawiedliwy, Allah – dobry, George Clooney – piękny. Ateiści godzą się na to, że idee funkcjonują jako zjawiska językowe lub twory myślowe, nie mają desygnatu w rzeczywistości. Perfekcja jest zatem abstraktem bez desygnatu, postulatem teoretycznym, nieosiągalnym celem.

Czy warto ruszać w drogę bez końca?

„Hej, chodźmy w tamtą stronę aż nie będziemy mogli już iść, padniemy z wycieńczenia i wyschniemy w słońcu.” – na takie zaproszenie mało kto się skusi. Przypomina mi się Mira Kubasińska, której nie chciało się „za chłopcami latać”. W tak postawionych sytuacjach zawsze łatwo znaleźć wymówkę – „Nie za bardzo mogę iść w nieskończoność bo mam dentystę za 3 miesiące.” Ale podobnie jest z nagraniem pierwszego filmu – „nie będę zakładał youtube’a bo nie mam kamery sony, i greenscreena, i lamp, i blendów, i wykształcenia…”

Można wtedy spokojnie spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Cóż jestem perfekcjonistą, orzeł nie łapie much.” Problem jest taki, że umyka nam sedno tego zjawiska. Tu nie chodzi o to, że ktoś sobie odmówił pójścia „na rozstajne drogi”. Nie. Sedno jest w tym dialogu przed lustrem, który można przetłumaczyć na: „Nic nie robisz i chwała ci za to!”.

Perfekcjonizm, a w nim cele, motywacja, promocja

Kuloodporna szyba w twoim telefonie zdaje się być cieniutka i wrażliwa. Ludzie z instagrama są na wyciągnięcie ręki. Ich kolorowe drinki i organiczne t-shirty prawie czuć pod palcami. Mówią do symulujących niechlujność operatorów kamer: „To jest łatwe, wystarczy, że zaczniesz!”, „Postaw sobie cel, motywuj się, dawaj sobie małe nagrody, za każdy sukces!”. Wspaniale. Tylko to nie działa. I ma nie działać. Szyba dzieląca nas i ich musi wydawać się delikatna i jednocześnie być niezniszczalna. To nie jest żadna konspiracja. Po prostu to, co faktycznie powoduje przejście przez smukłą szybkę to realna, regularna i ciężka praca. A tej nie lubimy oglądać (no, może poza @mgrworkshop).

Często pierwszy krok jest pokraczny i żenujący. Głowę wystawioną za próg smaga wiatr i zrasza deszczyk. I oczywiście akurat wtedy sąsiad hejter z góry opróżnia wiadro z pomyjami. Wracamy wtedy do domu, do deski kreślarskiej, zeszyciku w kropki i redefiniujemy cele, szukamy motywacji, kupujemy sobie ładne lody w nieplastkiowym wafelku i kończymy na dziś.

„To kiedy ten twój podcast?” – pytają nawet przychylni. „Wiesz jestem perfekcjonistą, materiał jeszcze nie jest gotowy.” – odpowiadam, ze świadomością, że nie nagrałem nawet jednego zdania. A co ciekawe, ci pytający idą w świat i mówią „Perfekcjonista”. I brzmi to jak komplement. Udało nam się z nierobienia zrobić cnotę.

Dobra to na trzy czte-i-ry klikamy „Publikuj”

Nie jestem zwolennikiem upubliczniania strumieni świadomości. Bezkrytycznego sypania miernością. Dystansowania się od rzeczywistości przekonaniem, że lepiej robić niż zwlekać. Ulegania przekonaniu, że mam rację, a to co robię jest ważne.

Jednocześnie złoszczę się na siebie, że czekam na dobry moment. Wycofuję się bo nie idzie jak założyłem. Wkurzam się, że robota, która w głowie miała trwać 15 minut w rzeczywistości zajmuje mi drugi tydzień. Smuci i demotywuje mnie opór materii, obojętność wszechświata. Oraz pewnie to, że nie potrafię z łatwością znaleźć w tym co wiem i umiem tego, co jest interesujące dla kogoś poza mną.

Dwie sprzeczne myśli

Jeden z najważniejszych, zachodnich myślicieli naszych czasów mówi, że jesteś największym szpeniem w mieście i jesteś do dupy! Jeśli uda ci utrzymać te dwie myśli w głowie jednocześnie i nie zwariować to będziesz uczciwy. Działanie powoduje wątpienie. We wznoszeniu się jest opadanie, w staraniu – odpuszczanie. Są sobie koniecznie potrzebne. Dzięki nim udaje się regulować to co trwa. Kończyć wyczerpane i utrzymywać potrzebne.

Trudne jest wyjście z roli adwokata swojego działania i przejście na pozycję obserwatora. Dostrzeganie sił dążenia i unikania. Punktów gdzie się równoważą, gdzie jedna dominuje nad drugą. Zmaganie się z tym, by się im nie poddawać. Postępować z własnym przekonaniem.

Mówię o tym, bo stoję przed wyzwaniem, które postanawiam nazywać wielkim. Boję się strasznie. Wiele rzeczy przez ten strach nie zrobię. Z wielu się wycofam, przez obawy. Z kilkoma się będę mierzył, mimo że niesłusznie. Nie chciałbym z zaniechań robić wartości. Po prostu – są rzeczy, które nie pójdą po myśli, albo w ogóle nie wyjdą z zeszytu. Ale to nie dlatego, że szukałem doskonałości. Dlatego, że odpuściłem. Dlatego, że nie byłem gotowy na krytykę czegoś co uważam za dobre i zbyt bliskie mi, żeby słuchać jak ktoś się z tego naigrawa.

Perfekcjonizm to zaklęcie, które sprawia że nierobienie nie odbiera pozycji. Pozwala myśleć o sobie dobrze, bez zastanawiania się, czy jest podstawa do takiego myślenia. I ja nie mówię, że życie pod wpływam zaklęcia to coś złego. Tylko, że to niedobrze.

Zatem:

zawsze jest powód, żeby nie robić. Tylko czy on jest wystarczający? Zawsze jest entuzjazm po zrobieniu czegoś, tylko czy on wystarczy, żeby dzielić się tym, co zostało zrobione. Twój głos nie jest jedyny. Czy jest tak ważny, że postanowisz przy nim trwać w towarzystwie innych (czasem sprzecznych) i czy zależy ci na tym co robisz? I może najważniejsze – czy uda ci się wytrwać w wątpieniu przy jednoczesnym działaniu?


Na zdjęciu fragment obrazu Stefana Gierowskiego, który jest dla mnie wzorem nie stania w miejscu