Kiedy myślę o moich studentach i o tym, co dzieje się po drugiej stronie ekranu zaczynam dochodzić do wniosku, że nasza sytuacja onlinowa otwiera bardzo ważny kontekst. Czytam w różnych tekstach jak to kwarantanna obnażyła polską edukację, pokazała kto czego nie umie. Jednak jeden temat usilnie się nie pojawia. Może dlatego, że jest nieistotny, albo tylko ja uważam go za ważny. Nie wiem. Wiem, że pytanie o to, co jest w centrum mojej edukacji sprawia mi coraz więcej przyjemności i daje coraz to nowe pomysły.

Kiedy słyszę jak wiele uwagi poświęcamy (jako nauczyciele) temu jakie zadania stawiać uczniom, jak angażować ich w naukę online, co robić, by nie grali podczas lekcji dochodzę do wniosku, że w tym jest zaklęty aktualny sens edukacji. Wygląda na to, że edukacja jest o tym, co nauczyciel przyniesie i jak to przekaże. Zatem troskamy się o to jak dostarczyć, jak zadbać o to, żeby przynosić coś wartościowego, wypełnić czas zajęć. I mimo że to nobliwe i ważne, to jednak narzuca się myśl, że uczący w centrum edukacji stawiają siebie.

Nieustawny stolik w centrum mojej edukacji

W najmniej wygodnym miejscu mojej sypialni stoi stół z którego nadaję do świata. Stoi tam, dlatego, że to jedyne miejsce, które pozwala mi mieć za sobą jednolite tło. Potrafię sobie już tak poustawiać światło, żeby się z niego odpowiednio wyłaniać. Mam mikrofon, dzięki któremu dobrze mnie słychać. Mam fioletowy zeszyt, w którym zapisuje to, co powiem i to, co zaproponuję studentom. Pod ręką mam książki, do których mogę zerknąć tak, żeby nie było widać tego zerkania. Myślę o metodach, atmosferze, celach, weryfikowaniu ich osiągania.

W tym wszystkim ciągle zastanawiam się, czy wyglądam profesjonalnie, czy jest podstawa, żeby zarzucić mi przynudzanie, anachroniczne sposoby przekazu, zagadywanie i usypianie. Jak ja udowodnię, że zaszła edukacja? Zależy mi na tym, żeby można było się w przystępny i efektywny sposób ode mnie uczyć. I dochodzę do wniosku, że tu ciągle chodzi o mnie.

Więc jako szkolony przez lata uczestnik polskiej edukacyjnej kultury od razu łapie mnie poczucie winy – „Jak to, panie Maćku, tu kryzys w edukacji, a pan taki samolubny i egocentryczny!”. Po chwili trochę się zwalniam i mówię sobie, że przecież tak mnie nauczyli. Cały czas powtarzali, że to ja mam sobie stawiać cele, weryfikować je, dobierać metody, być ekspertem w dziedzinie i badaczem postępów uczniów. Cały czas uczenia się o nauczaniu stawiano mnie w centrum mojej edukacji.

Trochę bezwiednie i zakładam, że nieumyślnie, ale jednak. Patrzymy na naszych uczniów ze swojej perspektywy, zastanawiając się co my możemy z nimi zrobić, dla nich zrobić, albo nawet wspólnie zrobić. Jednak ciągle nauczyciel jest punktem odniesienia.

Rezultat jest taki, że nasi uczniowie wspominając nas po swojej obowiązkowej edukacji pewnie powiedzą „zaangażowany był”, „tak się starał jak nauczał z komputera”, „dobre zadania dawał i mądrze mówił”. Trudno im będzie popatrzeć na to, czego się nauczyli, co pomyśleli i o czym rozmawiali.

Ja jestem w centrum mojej edukacji

Po kilku latach od zakończenia studiów wróciłem do czytania książek psychologicznych. Miałem trudność w czytaniu innych, bo doświadczyłem, przez siedemnaście lat formalnej edukacji, takiego wmuszania koncepcji i wizji innych, że musiałem intelektualnie odpocząć.

Po tym odpoczynku przyszła ciekawość, fascynacja i wreszcie zacząłem mieć autorytety w mojej dziedzinie, nie tylko nauczycieli i „super gwiazdy”. Innymi słowy musiałem zdystansować się do formalnej edukacji by móc zacząć się uczyć (w sensie uczyć siebie). Pamiętam, że byłem grubo zaskoczony tą oczywistą konstatacją, że jestem teraz odpowiedzialny za to co wiem. Świadczy to o mnie i pomaga mi w tym co robię. To uczucie było niebezpiecznie nowe. Wcześniej podejrzewałem, że można tak się czuć, ale zamiast tego odrabiałem zadania domowe, czytałem lektury i tańczyłem tak jak zagrali edukacyjni wodzireje. Szanowałem i podziwiałem moich nauczycieli (zwłaszcza tych na studiach – do dziś staram się prowadzić zajęcia dla studentów jak dr Janson, nota bene usłyszałem kiedyś, jak w windzie opowiadał co uważa o zamykaniu szkół i pomyślałem „Wow, tak mówi prawdziwy psycholog!”).

Kiedy zostałem sam ze swoją edukacją poczułem, że mam kontrolę. To ja zdecyduję czy czytam by porozumieć się z innymi, czy żeby poszerzyć horyzonty. Pochłonięty jakąś książką uderzyła mnie myśl: „zawsze tak mogłeś!” Jednak tego nie robiłem. Dlaczego? Może dlatego, że moi nauczyciele w centrum mojej edukacji stawiali siebie?

Ty jesteś w centrum twojej edukacji

Zatem zbliżając się do kolejnego tygodnia nauczania online dochodzę do wniosku, że pozbawienie się instytucjonalnego wpływu (np. przez to, że nie uczymy się w miejscu) powoduje, że powstaje niepowtarzalna przestrzeń na wzbudzenie w naszych uczniach i studentach przekonania, że to oni stoją w centrum swojej edukacji. To oni odpalają komputery i siadają z pomidorówką do wykładów, ćwiczeń, zadań. Prowadzenie ich edukacji ma doprowadzić do tego, że staną w centrum swojej wiedzy. Ich stoliki staną się centrami edukacyjnymi, małymi szkołami, uniwersytetami zakątkowymi.

Nie nauczy pływać ten kto nie umie pływać

Stawianie uczniów w centrum ich edukacji jest bardziej działaniem wymagającym modelowania niż opisywania. Trochę dlatego, że jest to umiejętność (jak jazda na rowerze), a nie wiedza (jak znajomość imienia żony Napoleona). Dlatego mówienie mówieniem, ale przede wszystkim przykład. Więc warto zapytać się przed nowym tygodniem – do jakiego stopnia jesteśmy edukacyjnie niezależni, jak blisko centrum stoimy. I jeśli to nie my jesteśmy w środku to kto jest? Czy chcemy, żeby tam był?