Czas crossoverów w pełni. W jednym kadrze Thor, Spiderman, Iron Man. Ekscytujące to wszystko. Zdaje się, że spełniają się dziecinne marzenia. „Co by powiedział Wolverine do Hulka?” „Czy Jonah Hex mógłby porozmawiać z rodzicami Bruca Waynea?” To pytania, które podążają zaraz za najważniejszym problemem, który stawia sobie człowiek zanurzony w komiks, albo inny nośnik wspaniałego świata: „A co by było gdyby tak było naprawdę?”. Player One stara się odpowiedzieć na to pytanie.

Antidotum na koniec świata

W świecie skonstruowanym przez Ernesta Clinea spotykamy bohatera osadzonego w kończącym się świecie. W świecie gdzie nikomu nie chciałoby się żyć. Jednak dzięki OASIS, przeogromnej rzeczywistości cyfrowej, można w tym paskudny „realu” przebywać bardzo rzadko. Problem w tym, że świat zmyślony jest zawsze ciekawszy od tego rzeczywistego. Można w nim więcej, zasady są sprawiedliwsze, cel ostrzejszy. Dzięki grom komputerowym coraz głębiej możemy ten „zmyślony” świat odczuwać. Granica między światem realnym a wymyślonym nie służy do obrony przed tym co wymyślone. Dzięki niej do przyjemniejszego świata z tego realnego trafia tylko to co nam do niego pasuje.

Meta-turbo-nostalgia

To przemiłe uczucie, kiedy siedzisz w kinie i bohater odwołuje się do innego tekstu kultury i ty to wiesz. Większość na sali nie wie skąd twoje nagłe „OOOO”, albo uśmiech, albo „Wszystko jasne!”. Przed erą crossoverów  w filmie pojawiał się jeden, najwyżej kilka takich momentów. Teraz całe popołudnia w kinie uplecione są z tych momentów. Wielkanocnych jaj (nazwa trochę nieprzetłumaczalna, bo Easter Egg to coś miłego, czego się szuka, zgodnie z amerykańską tradycją w Niedzielę Wielkanocną dorośli chowają przed dziećmi jajka w ogrodzie i kto zbierze najwięcej, lub największe dostaje nagrodę). Wielkanocne jajo pojawia się w kulturze jako pewien metasygnał. Jako dialog między tekstami kultury. Często wywołuje ogromne emocje u ludzi, którzy są „w temacie”. Player One pełen jest odwołań do kultury lat osiemdziesiątych (które jak wiadomo w Polsce odbyły się dziesięć lat później). Bohaterowie żyją w świecie, który ma zastąpić smutną i konieczną rzeczywistość plątaniną wzruszeń, westchnień, zdziwień i rozrywki. Przyznaję się, że dałem się wciągnąć. Następnego dnia po obejrzeniu filmu w kinie poleciałem po książkę. To nie fabułą, nie głębokość postaci i nie świat przedstawiony mnie porwały. Zabrała mnie fala nostalgii i pytanie, czy to jest książka o tych, których polskie dzieciństwo przypadło na lata dziewięćdziesiąte?

Player One to ty

Ta książka zdaje się być pomostem między dzisiejszymi ojcami a ich dziećmi. Dziećmi które dla współczesnych rodziców zdają się tak zanurzone w świat „wirtualny”, jak oni sami wydawali się swoim rodzicom. Ernest Cline i Steven Spielberg pokazują, że ten czas spędzony na graniu w Contre, stukaniu w automat do Mortal Combat może być tematem do rozmowy z dziećmi. Nasze wycieczki do salonu gier i całe dnie w szkole spędzone na planowaniu „combosów” w Tekkenie mają swoją analogię w pogawędkach na Discordzie i zmaganiach w Overwatch. Player One zaimponował mi tym, że stawia młodych i starych do rozmowy o kulturze. Takiej pełnej radosnych zakrzyków „I wtedy Luke Skywalker …” albo „Rush to była kapela, trzech ich było, a potrafili …”. Takie rozmowy z tatą pamiętam z dzieciństwa i o takich rozmowach nie mogę zapomnieć w dzieciństwie mojego syna.

Cline, E. (2018). Player One. (D. Ćwiklak, Tłum.). Łódź: Wydawnictwo JK.