„5 złotych polskich” to zjawisko, które odbywa się na wielu poziomach. To, co dzieje się na scenie jest równoważne z tym co spowodowało tę teatralną wypowiedź. Spektakl jest odpowiedzią na to, co dzieje się w debacie publicznej. Jednocześnie sam ulega wpływom. Pełen jest refleksji głęboko zakorzenionej w „tu i teraz” i jest rażąco uniwersalny.

5 złotych polskich

5 złotych polskich – czy wolność jest za darmo?

To jak dziś wolność się ma, ogranicza, traci i odzyskuje poważnie przykrywa jej niezbywalność. Można by wręcz uwierzyć słuchając naszego „dziś”, że to rzecz nabyta. I jako taka należy się tym, którzy coś zrobili, żeby ją mieć. Na przykład „tyle wycierpieli”. Z perspektywy szesnastoletniego człowieka ta cena nie wydaje się wysoka. Zwłaszcza, że poświęcenia dla wolności ten człowiek ogląda postawione w roli kart zagrywanych w telewizyjnych rozmowach głów lub przez okno odsłaniane przez nauczyciela. Pokiereszowany obraz odzyskanej, lub wywalczonej wolności jest trudny do ocenienia. Nie jest bez wartości. Jednak za tę cenę dziś można kupić, co prawda całą, ale jednak tylko paczkę cukru.

5 złotych polskich – precyzja języka

Sztuka bezkompromisowo angażuje widza. Stawia go przed hiperrealistycznymi ujęciami z jego życia, z życia, które widzi i tego, które się mu opowiada. Dzięki wypłukaniu ze zbędnych zamieszań i kontekstów zderza go z trudną refleksją. Nie daje mu błądzić. Jasno stawia problemy: „Czy można się wykpić od Polski wódką i Kaczmarskim?”, „Czy można zakryć ludzi mówieniem o narodzie?”, i chyba najstraszniejsze „Czy przyjdzie poborca i zabierze nam wolność jak się nie będziemy sprawować?”. Autorka operuje językiem teatru z chirurgiczną precyzją. Łapie głowę widza w obie dłonie i każe mu spojrzeć sobie w oczy. Dlatego, że jej na nim zależy. Nie dlatego, że mu nie ufa. Nie narzuca opinii. Stwierdza, że czas na zrozumienie jest teraz. I zawsze będzie teraz.

Kraciasta koszula i naftalinowe cekiny

Kontekst powstawania tego, co zadziało się na scenie odzwierciedla to, jak wolność przechodzi z pokolenia na pokolenie. To jak wyglądam, co ubieram, jak mówię o sobie zawsze niesie ze sobą to czym starzy łamali mi wolę w imię dobrej wiary. W ten nieskończony, ryczący horyzont wolności szło się w czapce i z godziną powrotu. Z grzeczności się tego nie komentowało. Pobłażliwość zwyciężała zaciśnięte zęby i wstyd. Ten, kto nie potrafił być sobą w szaliku wmuszonym przed wyjściem powinien zostać w domu. I tak na scenie zmieściły się ostre jak brzytwa sceny tak własne jak flanelowa koszula w kratę i w pośpiechu dokooptowane naftalinowe cekiny.

Springsteen, Kaczmarski i Pyka

Cebulowa polaczkowatość nie pozwoliła mi nigdy znaleźć wzorca nad Wisłą. Szukałem jej za wielką wodą, w Fordach, Telecasterach i na Badlands. Kaczmarski był głosem innego pokolenia. Kompletnie nieinteresującego. Dziś, mimo naftalinowych cekinów i mojego poszukiwania tożsamości gdzieś „tam” zdarzyło się coś paraliżującego. Autorka stawia mnie przed moją własną Polskością. Taką, której istnienia nawet nie podejrzewałem. Nie zawstydza, nie nakazuje. Mówi, że Polskość to nie „wolność i swoboda” ani sądy, ani szkoły. Polskość to pytanie. Myślenie. Racjonalne i nieugięte stawianie czoła temu co „tu i teraz”. Wieczne bycie w niepokoju, nie-pokorze i poszukiwaniu. Nie przeciwko komuś. Dla głębszego i prawdziwszego bycia sobą.

Kategorie: KulturaTeatr