Jest przerwa między lekcjami psychologii. Przeskakujemy z angielskiego na polski. Rozmowy są jeszcze bardziej prowokujące niż podczas lekcji. Odrobina otwartych pytań ma trochę utrzymać młodych ludzi w intelektualnej gotowości, a trochę pozwolić mi ich bliżej poznać. Ich poglądy, sposób patrzenia na świat, kwestie w debacie publicznej, kulturze wietrzą mi głowę. Bardzo je lubię. Zwykle to ja zadaję pytania i słucham. Zwykle… jest 21 września, czyli już 3 tydzień – zwykle. I nagle pada pytanie: „Ale o co panu chodzi” – rzuca uczennica. Trochę nie mam kontekstu, bo nie tłumaczyłem niczego, więc dopytuję: „Ale o co chodzi z czym?”. „W życiu, o co panu chodzi w życiu?” – wyjaśnia uczennica, lat 17.

 

W głowie spadłem pod krzesło. Po drodze musiałem pogodzić się z tym, że to nie jest przedszkole, nie wykpię się okrągłym zdaniem o rozwoju. Pamiętam porządne pytanie z zeszłego roku, ale to… Jestem tak wspaniale zaskoczony, że robię to, co nauczycielowi nie przystoi – milknę, myślę. Rozważania o sensie mojego życia szybko mnie nudzą, bo stoję przed ważniejszym tematem. Co się stało, że ona o to pyta.

 

Kilkoro jest uczniów przede mną. Uważnie czekają na odpowiedź. Jedni próbują mi pomóc: „No co to za pytanie do nauczyciela?”. Inni wpatrują się we mnie jak w kogoś komu właśnie publicznie zdjęto spodnie. „Ciekawe co on teraz zrobi” zgaduję (jak Szpakowski), że takie myśli kłębią się za wybałuszonymi oczami.

O co panu chodzi w życiu to sprawdzian?

Czy ja jestem odpytywany? Może pytanie o co panu chodzi w życiu jest sprawdzianem, testem, czy mam się inteligentnie uchylić od odpowiedzi? Albo to jest projekcja i musze odbić to pytanie do adresatki, bo ważniejsze jest to co ona myśli o swoim sensie, niż to co ja o swoim. Czy ja mam się tu zachować zgodnie z jakimś protokołem, zwyczajem, konwencją? Ponieważ nigdzie w głowie nie znajduję odpowiedzi to patrzę na autorkę pytania.

A ona czeka. Tak po prostu, po ludzku czeka. Zdaje się, że chcę wiedzieć. Więc po przerwie, która zdawała się trwać sześć lat odpowiadam. Szczerze i z dużą przyjemnością. Myślę sobie, że to, że stoję przed wszystkimi pare godzin dziennie nie znaczy, że ktoś interesuje się tym co mówię, a już w szczególności, że ktoś interesuje się mną jako osobą. A tu nagle ja jestem w centrum zainteresowania, nie moja wiedza, metody, Keynote, tylko ja – osoba. Odpowiadam bardzo ogólnie, żeby się nie narzucać, a ta dopytuje, drąży. Poznaje swojego nauczyciela. Albo człowieka?

O chowaniu się na scenie

Introwertykowi mojego kalibru sytuacje społeczne bardzo pomagają. Przyjmuję w nich rolę, wykładam, prezentuję, przedstawiam, bawię itd. Ale nie trzeba się przy tym jakoś specjalnie odsłaniać. Można się schować za rolą i spokojnie rozmawiać z ludźmi. Taki sceniczny introwertyk jak ja już przestał się obawiać, że ktoś zapyta, będzie dociekał. Wygodnie mi się zrobiło.

Na szczęście padło „O co panu chodzi w życiu” i wróciłem na równe nogi. Wydaje mi się, że jako nauczyciel powinienem żyć w aksjologicznym porządku. Nie czuję obligacji do betonowania poglądów lub głoszenia ich. To jednak nie znaczy, że szkolę się w tym, by ich nie mieć. Uważam naukę i poznawanie świata za wartość. Lubię moją rodzinę. Książki. Spotkania z ludźmi. Wydaje mi się, że będąc nauczycielem powinienem powodować, by ludzie czuli się ze mną swobodnie i żeby czuli, że jestem nimi zainteresowany.

Dokładnie tak jak poczułem się ja gdy padło dziś „O co panu chodzi w życiu?”

Lubię was…