Obserwując różnego rodzaju starcia, które pojawiają się coraz częściej w przestrzeni publicznej zacząłem szukać mechanizmu, który mógłby stać u podstawy wrogości i gotowości do walki. Odkrywam tam dwa przekonania: mam rację i to co robię jest ważne.

Skąd się bierze przekonanie, że mam rację i to co robię jest słuszne

Ciśnienie z jakim wtłaczane są w nas informacje o konfliktach musi powodować szum w głowie. Pierwsze pytanie, które się pojawia to: kto z kim? Żeby nie analizować za bardzo tego co się dzieje podejmujemy szybkie decyzje o tym z kim sympatyzujemy, kto ma rację i idziemy dalej.

Jeśli w rozmowie pojawi się pytanie o konflikt, wykopujemy gdzieś z pamięci wspomnienie tego krótkiego „obsłużenia” informacji. Oczekuje się od nas zdania na każdy temat, raczej nie na miejscu jest powiedzieć – „w tej sprawie nie mam zdania”. Więc puszczamy jakieś stanowisko, na podstawie niepełnych informacji, a potem głupio się z niego wycofać. Pewnie dlatego, że gorsze od nieposiadania zdania jest tylko zmienianie go.

Może być też tak, że jakiś konflikt uznaję za dotyczący mnie bezpośrednio. Na przykład strajkuje moja grupa zawodowa, albo nie zgadzam się na zmianę w prawie, które reguluje jakiś aspekt mojego życia. Wtedy poświęcam trochę energii na dokładne zrozumienie problemu i pozycja, którą zajmuję wobec konfliktu jest wynikiem wysiłku poznawczego.

Jeśli poświęciłem energię na zajęcie stanowiska lub wypowiedziałem je publicznie to raczej nie zrobiłem tego bez powodu. Żeby nie wypaść głupio samemu przed sobą najlepiej jest uznać, że ten wysiłek, albo publiczna wypowiedź wynika z tego, że mam rację.

To co robię jest słuszne

Poczucie, że mam rację bardzo szybko prowadzi do działania. Jasne jest, że działania podejmowane przez kogoś, kto ma rację jest słuszne. Przez to działania mają głębszą motywację. Łatwiej jest w nim wytrwać. Łatwiej jest rozpoznać ludzi, którzy też mają rację.

Ostatnio kanon zachowań manifestujących rację zaczyna się krystalizować. Jeśli mam rację to powinienem zmienić profilowe na facebooku, udostępnić 3+ artykułów i kilka memów stworzonych przez ludzi, którzy też mają rację. Należy również wyjść z domu na spotkanie z ludźmi, o tym samym poglądzie.

Do czego służy przekonanie, że mam rację i to co robię jest słuszne

Człowiek o przekonaniu „mam rację i to co robię jest ważne” zyskuje dość istotną pozycję względem rzeczywistości. Przestaje być ona chaotycznym naporem sprzecznych bodźców, staje się uporządkowana: rzeczy albo potwierdzają moją rację, albo występują przeciw niej, albo są nieważne.

Poza tym racja i słuszność łączą się z dość przyjemnymi emocjami. Tak przyjemnymi, że na dłuższą metę jest podstawa, żeby się obawiać ich utraty. Przekonanie o racji i słuszności zaczyna być gwarantem dobrego nastroju.

Ja mam rację i to co robię jest słuszne, inni nie mają i robią źle

Samo przekonanie o tym, że mam rację i to co robię jest słuszne nie niesie za sobą wielkich konsekwencji. Jednak jeśli połączone jest ono z kilkoma założeniami prowadzi do dość spektakularnych efektów. Te założenia to przede wszystkim przekonanie, że prawdę da się poznać. Z niego wynika podział na tych, którzy prawdę znają i resztę. Stawia to znających prawdę w uprzywilejowanej pozycji. Dają sobie prawo nauczania, ewangelizowania tych, którzy jej nie znają.

Jeśli nieznający prawdy nie poddają się działaniom nauczających uprawnione jest podejmowanie walki z nimi. Walki na różnych frontach – ideologicznym, społecznym, medialnym aż wreszcie na fizycznym. Walka ma doprowadzić do pozostania jednej prawdy, walkę zawsze ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. Nie ma w niej miejsca na porozumienie. Z prostej przyczyny – jedni mają rację, a drudzy się mylą.

Walka

Decyzja o podjęciu walki (na jakimkolwiek poziomie) powoduje, że pierwotna opinia, idea, rozwiązanie schodzi na dalszy plan. Walka zakłada, że druga strona musi przegrać. Kiedy wchodzimy w tę formę konfliktu sprawy merytoryczne nie mają już znaczenia. Trochę dlatego, że nie ma już poznawczej energii na ponowne refleksje, trochę dlatego, że celem jest pokonanie drugiej strony i nic innego.

Wartością staje się integracja z innymi o moim poglądzie. Z innymi ludźmi, którzy mają rację. Wspiera to jeszcze bardziej w stanowczym trwaniu w stanowisku oraz w działaniach przeciwko oponentom. Stawia jasną granicę między „nimi” a „nami„. Naturalnym odruchem jest przypisywanie racji i słuszności „nam” i odmawianie jej „im”.

Dzięki temu sytuacja walki staje się środowiskiem uniemożliwiającym intelektualne rozwiązanie konfliktu. Przechodzimy od racjonalnego rozumowania w kwestii merytorycznej do rozumowania w zakresie strategii. (Co tu zrobić, żeby wygrać?)

Emocje wojownika

Obserwuję, że łatwiej jest poddać się autoekstremizacji osobom, które odczuwają niemoc, rezygnację, może wypalenie zawodowe. Często to poczucie wynika z systemowych, instytucjonalnych działań, które mają doprowadzić np. pracowników do posłuszeństwa, obywateli do uległości. Dodatkowo proces wspierają uczucia smutku, rezygnacji. Strach przed ujawnieniem lub zarzuceniem niekompetencji oraz tłumiony gniew bez jasnego źródła.

Zaangażowanie w walkę daje poczucie sprawstwa. Często jest ono iluzoryczne, natomiast bardzo silne i motywujące. Niemoc, smutek, rezygnację zastępuje entuzjazm i ekscytacja nową sytuacją. Gniew staje się jawny, usprawiedliwiony i skierowany w konkretne miejsce.

Ten stan jest przyjemny, wart utrzymania, nawet kosztem zdystansowania się od rzeczywistości i budowania podziałów. Przyjemność jest tak duża, że przekonuje do odejścia od spokojnej rutyny do ekscytującego, entuzjastycznego budowania barykad i wytaczania dział.

Język wojny

Język, którego używamy do opowiadania sobie o rzeczywistości ma ogromne znaczenie dla tego jak ją rozumiemy. Walka o swoje prawa i staranie o swoje prawa może proceduralnie wyglądać tak samo, jednak kontekst emocjonalny jest zupełnie inny. W pierwszym ktoś musi koniecznie przegrać, w drugim – ja musze się wysilić. W pierwszym coś się musi stać na zewnątrz (mam prawo, bo ktoś uległ), w drugim – we mnie (zebrałem siłę i umiejętności by prawo uzyskać).

Język walki zakłada konkretne skojarzenia. Jeśli walczę to z wrogiem, a nie z rozmówcą. Jeśli chcę do czegoś dojść to jest to cel (coś do czego mierzymy z broni), a nie chęć, założenie, pragnienie. Te skojarzenia sterują naszym poznaniem, nie pozwalają na dostrzeżenie relacji między stronami, raczej podkreślają różnice.

Autoekstremizacja – suma niepozornych składników

Jeżeli powyższe składniki występują samodzielnie nie tworzą efektu autoekstremizacji, jednak jeśli wystąpią razem proces samoradykalizacji odbywa się niepostrzeżenie i dzięki temu bardzo skutecznie. Gdy jednocześnie pojawią się:

  • przekonania o tym, że mam rację,
  • przekonania, że należy działać w sprawie, w której mam rację,
  • język walki (wróg, walka, atak, strategia, cel)
  • określony wróg,
  • pole walki (obszar konfliktu)
  • sprzymierzeńcy (nie koniecznie konkretni – mogą to być ludzie lub święci, duchy, wartości)

proces autoekstremizacji może już trwać. W jego efekcie ograniczana jest możliwość kontaktowania się z rzeczywistością do elementów potwierdzających nasze przekonania lub wchodzących w konflikt z nimi. Ponadto powstaje potrzeba zidentyfikowania adwersarza i przestrzeni konfliktu.

Jak uniknąć walki?

By nie doszło do autoekstremizacji warto zwrócić uwagę na składniki, które ją powodują i kierować nimi w taki sposób, by nie doprowadziły do zerwania relacji z rzeczywistością.

  • poczucie, że mam rację – warto skierować je na specjalizację w konkretnym obszarze wiedzy i umiejętności, spotykać się z innymi specjalistami, poznawać nowe, inne punkty widzenia w dziedzinie, dokładnie obserwować jej aplikacje i etyczne aspekty
  • poczucie, że należy działać – warto skierować je na budowanie relacji. Nie tylko z tymi, którzy mają takie samo zdanie, ale również z tymi o odmiennym. Nie jest konieczne przekonywanie ich do naszego stanowiska, bardziej wartościowe jest szukanie tego co jest dla nas wspólne (np. w wartościach, tradycjach)
  • unikanie języka walki:
    • starania zamiast walki;
    • rozmówca zamiast wróg;
    • założenie/chęć zamiast celu;
    • plan zamiast strategii;
    • spotkanie zamist ataku;
  • poszukiwanie wroga można zastąpić poszukiwaniem innych punktów wiedzenia, z założeniem ich równej wagi oraz cierpliwym szukaniem ich podstaw,
  • elastyczne podejście do przestrzeni konfliktu, zmienianie „pola walki” sprawdzanie założeń, postaw w różnych kontekstach.

Podsumowanie?

Autoekstremizacja to proces uniwersalny, powstający po wszystkich stronach sceny politycznej, niezależnie od wykształcenia, pochodzenia. Zdarzają się radykalni wegetarianie, kierowcy Peugeotów, Linuxowcy, itd. Efektem tego procesu jest zerwanie kontaktu z rzeczywistością i ustawianie się w pozycji konfliktowej do reszty świata. Daje to solidne poczucie sprawstwa (iluzoryczne często), entuzjazmu, ekscytacji i usprawiedliwionego gniewu. Zwalnia ze żmudnego mierzenia się z informacjami z telewizora, upokarzającego przyznawania się do braku zdania lub zmieniania go. Jak każdy mechanizm psychologiczny – nieuświadomiona kontroluje nasze myśli i działania, uświadomiona poddaje się kontroli.

Mam rację i to co robię jest ważne
Kategorie: Psychologia