Ostatni tydzień przyniósł dwie refleksje. Jedna dotyczy treści, które przekazujemy, a druga tego, co wtedy robią nasi uczniowie. Wiele w tych refleksjach zdarzyło się po „This is marketing” Setha Godina i dopełniły je rozmowy ze studentami. Zatem za Godinem opowiem Ci jak przesuwam granice rzeczywistości moimi zajęciami i dlaczego to nie jest dla wszystkich i to jest OK.

Przesuwam granice rzeczywistości

Godin pisze o marketingu, ale takim szczerym i prawdziwym. Nie chodzi mu o to jak wepchnąć największej liczbie ludzi rzeczy po najwyższych cenach. Przekonuje, że do świata trzeba iść z pomysłem na małą i istotną dla nielicznych zmianą. Chyba wszyscy moi studenci usłyszeli o tej książce w ubiegłym tygodniu, tak wielkie zrobiła na mnie wrażenie.

Zatem przestałem myśleć o moich zajęciach jak o realizacji pewnego programu, spełnieniu wizji absolwenta studiów psychologicznych. Uznałem, że zapraszam do podróży, w której moje działania z tygodnia na tydzień dokładają jakiś istotny element do aparatu pojęciowego, po to byśmy mogli wspólnie patrzeć na rzeczywistość. Dzięki tym nowym elementom świat zdaje się większy. Przesuwam granice rzeczywistości, bo z nową wiedzą można patrzeć głębiej, dalej, precyzyjniej.

Dzięki tej refleksji poczułem wagę tego co robię. Jeszcze raz i na nowo. Kiedy zobaczyłem jak istotne jest dla mnie takie ujęcie mojej pracy poczułem nowy napęd do działania. Pojawiła się też pogoda ducha i ciepło, które zniknęło na czas wypełniania podstawy programowej lub realizowania założeń.

Zawsze jest tak, że ucząc przebywamy w ramach, które do pewnego stopnia opracował ktoś inny. A to ministerstwo, a to dyrektor, klient, zamawiający. Jednak kluczowe dla mnie stało się po tym tygodniu nie to jak sprawnie jestem w stanie wypełnić te oczekiwania i jednocześnie nauczyć czegoś ważnego tylko to, co ja chcę zmienić moją obecnością i działaniami. W szkoleniach i edukacji formalnej często zatrudnia się ludzi, którzy mają kwalifikację. Ale nie oszukujmy się – pamięta się tych, którzy mieli coś do powiedzenia. Coś co rezonowało, dawało do myślenia, nawet jeśli nie było związane z przedmiotem.

A oni gotują zupę

Efektem mojego nowego podejścia jest to, że już kompletnie nie przeszkadza mi, że gdy ja przesuwam granice rzeczywistości studenci gotują zupę. Nawet więcej – coraz lepiej ich rozumiem.

Godin mówi, że moja zmiana, jak dobrze przemyślana i sensowna by nie była nie jest dla wszystkich. Nie może być. Myśląc o niej koncentruję się na bardzo konkretnej grupie ludzi. Dużo węższej niż studenci mojej wrocławskiej uczelni. Dlatego moja zmiana nie jest dla wszystkich.

Poza tym, że jestem psychologiem i mam wiedzę z kanonu jestem też dość specyficznym psychologiem. Mam swój warsztat, narzędzia, sposoby działania, robię konkretny klimat dookoła siebie, który sprzyja mojej pracy. Jednak on nie jest dla wszystkich. Bardzo wąska grupa ludzi będzie czuć się komfortowo w tych warunkach.

Tak samo jest z moimi zajęciami. Wiedza i umiejętności trafią do wszystkich, bo są emitowane (internetem, powietrzem, literaturą), jednak refleksja, dyskusja i zmiana wewnątrz studenta odbędzie się tylko po jego/jej decyzji. Jeśli to jak robię rzeczy rezonuje, inspiruje i zmienia coś w Tobie to pysznie. Jestem. Działamy.

Natomiast jeśli nie, to znaczy, że mój sposób nie jest dla Ciebie i to jest w porządku. Będę wymagać wiedzy i umiejętności (to nie jest tak, że odwołuję kolosy), jednak skupiam się na tym, żeby Ci je podać w sposób, który nie będzie nachalny i zaburzający. Dlatego gotuj zupę jak mówię, sklejaj modele, rysuj i kładź gładź. To jest OK. Okoliczności mamy wyjątkowe, spodziewam się, że trudno się skoncentrować. Dlatego wolę być w roli podcastu nadawanego live niż przykuwać do ekranu.

Mówię to dlatego, że rozmawiam z kilkoma osobami podczas zajęć, ale z większością nie. Ja mam fałszywe przekonanie, że grupa jest zaangażowana (może jest, a może nie – kilka osób, które odpowiada na moje pytania nie świadczy o wszyskich) i ono mi wystarcza, by prowadzić zajęcia pełne treści. Nie wiem czy milczący pilnie notują, czy grają w MiniMotorways.

Wiem, że nie chcę powodować u słuchaczy poczucia winy. Jesteście u siebie w domu. Ja jestem gościem. To Wy decydujecie na co poświęcacie czas. Trochę inaczej jest w przypadku uczniów. Mam wrażenie jednak, że inwazja szkoły do mojego komputera, mojego pokoju i intymności jest trudna do zniesienia. Zatem dobrze by była dostępna, ale nie koniecznie konieczna. To jak się uczymy nie powinno warunkować tego ile się uczymy. Wiadomo, że na koniec trzeba będzie udowodnić, że w semestrze uczniowie skorzystali z edukacji (zdali egzamin, dostali ocenki). Jednak ich droga jest prywatna, bo odbywa się w ich prywatnych domach.

Jeden ze studentów napisał do mnie po kilku godzinach od zakończenia zajęć, że obejrzał film, który polecałem w trakcie. Podobał mu się. Postanowił rozmawiać dalej. Rozumiesz – wszystko weszło. Nie zawsze tak jest i nie u wszystkich. Wszyscy dostaną rzetelną wiedzę, umiejętności i dostęp do mojego doświadczenia. Niektórzy to zapamiętają, niektórzy zapomną i kilka osób przejdzie zmianę w sobie. I to jest ok.