Odpowiadając na tytułowe pytanie można powiedzieć „I tak już będzie”. Jednak nie chciałbym spowodować wrażenia, że z tym zmęczeniem trzeba się po prostu pogodzić. Kiedy prowadziliśmy zajęcia i uczyliśmy się w budynkach, wszyscy razem, mogliśmy na przerwach obgadać co się wydarzyło, pójść na stołówkę, czytać notatki w autobusach wtedy też byliśmy zmęczeni. Różnica jest taka, że po spotkaniu bezpośrednim odpoczywaliśmy i planowaliśmy co dalej. Po spotkaniach na świetlistych prostokątach jesteśmy zmęczeni i bez nadziei, bez pewności. Wątpimy w siebie, w innych, w sens całej tej edukacji. Zoom fatigue nas nie opuści, ale nie musi nas zniszczyć. Zatem w tym tekście spróbuję opowiedzieć ci o tym, jak być zmęczonym i dumnym, a nie tylko zmęczonym.
Zoom fatigue to uczucie zmęczenia (albo chyba trafniej byłoby wycieńczenia) spowodowane przez spotkania zapośredniczone internetem (wcale nie chodzi tu tylko o platformę Zoom, ale każdą w której po drugiej stronie komputera są na żywo inni ludzie i mamy wchodzić z nimi w interakcje). Myślę, że warto wiedzieć dlaczego taka forma męczy, ale też jaki jest sens korzystania z nich w edukacji i co się stanie z nią, jeśli nie dźwigniemy zooma.
Refleksyjny spadochroniarz
3.. 2.. 1.. i lecisz. Wypadasz z otwartych drzwi samolotu, dystans między tobą a ziemią znika z sekundy na sekundę. Wszystko zależy już od ciebie i od sprzętu. Masz świetną okazję by się sprawdzić, doświadczyć czegoś ekscytującego. Zawalczyć o swoje być albo nie być.
Podobnie myślałem o moich zajęciach ze studentami. Wchodzę do sali i już się dzieje. Pierwsze wrażenie, relacja, zakres tematów, pierwszy żart, oczekiwania, a potem już wiedza, ćwiczenia, refleksje, zaczepne pytania. Jestem całkowicie w sytuacji, nie przeszkadzają mi odgłosy z zewnątrz, jestem skupiony na ludziach, a oni na mnie. No wspaniale.
A teraz wyobraź sobie, że spadochroniarz po drodze z samolotu na ziemię zaczyna się zastanawiać czy to nie jest nieludzkie, żeby latać. Może ten spadochron nie zadziała, może ten zapasowy też się zepsuje. Może ktoś zrobi mi zdjęcie teraz, kiedy jestem powyginany wiatrem i puści w sieci. Jak ja wyglądam? Kto to widział, żeby tak pokracznie spadać. Pewnie się roztrzaskam.
Podobnie stałoby się gdybym podczas zajęć ze studentami w sali zastanawiał się, czy oni mnie słyszą, a jak słyszą to, czy słuchają. Czy słyszą też jak burczy mi w brzuchu. Jak ja wyglądam i czy oni o tym myślą? Czy powinienem być bliżej ich oczu, żeby lepiej mnie widzieli? Pewnie bym się roztrzaskał.
Czas na refleksje i czas na działanie
Często słyszałem na początku pandemii, że zachwiana została równowaga odpoczynku i pracy. Ponadto praca i odpoczynek odbywa się przed świetlistym prostokątem, zatem męczy też monotonia pracy i odpoczynku. Jednak z czasem widzę, że pomieszał nam się czas refleksyjny z czasem szybkich działań.
Kiedy siedzimy sami w pokoju naturalne jest, że myślimy dokładniej, wolniej i głębiej. Przychodzi nam do głów mnóstwo skojarzeń, mamy komfort samotności, możemy snuć myśli nawet w ślepe zaułki. Kiedy stoimy przed ludźmi jesteśmy mniej refleksyjni. Spory kawałek naszej energii idzie na czytanie mowy ciała innych, wychwytywanie atmosfery, łapanie żartów, utrzymywanie relacji. Gdy prowadzimy zajęcia w pustym pokoju jesteśmy dużo bardziej refleksyjni niż bylibyśmy w sali. I to męczy. Wykańcza wręcz. Nie tylko nas – uczących.
Jak długo można patrzeć w lustro?
No bo czym innym jest siedzenie przed ekranem, na którym cały czas widać obraz z kamery skierowanej na naszą twarz. Ta kamera jest dość blisko, ma szeroki kąt patrzenia. Wyglądamy nienormalnie, troszkę spłaszczeni, kolory są inne niż naprawdę. Zatem jak długo można patrzeć w krzywe zwierciadło? Niedługo.
Głównie dlatego, że lustro skupia nas na nas. A to rzadki temat naszego skupienia. Raczej myślimy o tym, co robimy, jak odbierają to inni, w jakiej relacji jest to, z tym czego od nas się wymaga. Ta powiększona, podniesiona świadomość siebie pogłębia zmęczenie. Refleksje o sobie, sensie swojego działania, przydatności naszych instytucji i działania w ogóle zostawiamy na ten tydzień wyjęty z czasu, między Świętami a Sylwestrem. A teraz ten moment przychodzi co wieczór. Nie jesteśmy na to gotowi. Popadamy w przekonanie, że ta refleksja jest zwątpieniem. A to zwykłe następstwo hiper-skupienia na sobie – hiper-autorefleksja. Zamiast nabierać pewności pogłębia się nasze zwątpienie.
Radio studenckie o 2 w nocy
Wyobraź sobie, że przychodzisz na zmianę w radiu. Jest parę minut po pierwszej. Szef anteny, poważnie zaspany, mówi: „Słuchaj tu masz tematy, puszczaj reklamy i wiadomości z „puszki”, przed 6 przyjdzie sprzątaczka. Jak wyjdę to zamknij drzwi na klucz. Jesteś tu sam do rana.” Zamykasz drzwi, siadasz za mikrofonem. Nie masz realizatora, nikt nie chodzi, nikt nie parzy kawy. Czy ktoś tego słucha? Czy zorientują się jak przez godzinę nic nie powiem?
Zmuszenie się do mówienia w pustkę, bez żadnej pewności, czy ktoś to słyszy, czy to działa, czy to ma na niego wpływ wymaga nowego typu wyobraźni. Potrafimy śledzić obiekty poza polem widzenia, potrafimy przewidzieć w jakim nastroju będzie ktoś, kogo dawno nie widzieliśmy. Jednak jak śledzić 30 ludzi, ich nastroje, postępy, wiedzę? Jak sprawić by przekonanie, że powiedziałem co miałem powiedzieć wystarczyło? Jak utrzymać motywację wiedząc, że te kilka osób, które może naprawdę czeka na nasz głos może nas nigdy nie spotkać.
Jesteśmy, baw nas
Ta prosta parafraza Nirvany ma rosnące znaczenie nie tylko w edukacji, ale też w kulturze. Zdaje się, że my uczący wzięliśmy na siebie odpowiedzialność za przygotowywanie angażujących i interaktywnych działań dla naszych odbiorców. Napisaliśmy podręczniki, w których najważniejsze jest podkreślone, zrobiliśmy aplikacje, w których w sekundy pojawiają się dane, pytania, używamy telefonów, ekranów, multimediów. I świetnie, natomiast spowodowało to, że nasi uczący się przychodzą na nasze zajęcia z przekonaniem, że wystarczy dać się prowadzić.
Jedną z najważniejszych metod pracy, którą stosowałem podczas zajęć w sali było zadawanie pytań o rzeczy oczywiste. Pytałem tak, by podważyć założenia i poglądy moich uczniów. Nie po to by je zmieniać, raczej by je pogłębić, poddać kolejnej intelektualnej krytyce. Dzięki temu oni wzmacniali się w swoich postawach, a ja miałem przekonanie, że pracujemy w głąb. Zyskałem przekonanie, że edukacja jest niewygodna, pełna chaosu i dopiero na końcu wyłania się z niej porządek, zrozumienie, wartość. Jednak dziś nie mam odwagi tak pracować. Boję się, że z mojego prowokowania może wyniknąć to, że ktoś mnie po prostu wyłączy. A tego bym nie chciał…
Przyczyny zoom fatigue
Na podstawie powyższych refleksji można wskazać na kilka konkretnych powodów, dla których wycieńcza nas spotykanie się na ekranie:
- Głębsze niż zwykle myślenie
- Nadmierne skupienie na sobie
- Brak bodźców do podejmowania szybkich decyzji
- Niepewność drugiej strony rozmowy
- Skupienie na metodach, a nie na sensie stosowania ich
- Próba robienia kilku rzeczy na raz
Sens nauczania zdalnego
Mam wrażenie, że wszyscy uznaliśmy, że trzeba uczyć na odległość. Nie zgadzamy się na to, ale nie ma wyjścia. Ten prosty manewr spowodował, że umyka nam to, co w tej formie jest wartościowe. Nikt z nami tego nie konsultował. W wielu szkołach i uczelniach wyższych decyzja została podjęta na samym szczycie, a uczący musieli sami się uzbroić w sprzęt i umiejętności. Miałem ogromną przyjemność (ale też potężne zmęczenie) ze spotkań z dydaktykami. Szukaliśmy wspólnie rozwiązań, pomysłów wielokrotnie stawialiśmy pytania „Jak”. Jednak dopiero po kilku miesiącach przyszło do mnie pytanie „Po co” i od razu poczułem, że jestem z nim sam.
Uczyć się czy nie?
Sens uczenia zdalnego ujawniał się powoli. Jednak udało mi się kilka ważnych argumentów zgromadzić. Pierwszym jest postawienie uczącego się przed nową odsłoną wyboru, czy uczyć się czy nie. Ta decyzja zawsze była po ich stronie, jednak dość mocno wspieraliśmy ją salą, budynkiem, przerwami, relacją. Trudno było postanowić, że w tych warunkach się nie uczę. Teraz pewnie nikt nie zobaczy, że jednej osoby nie ma. Jeśli przyzwyczai wszystkich do tego, że nie odzywa się podczas zajęć to właściwie dopiero na koniec semestru pojawi się problem. Z drugiej strony może nam – uczącym umknąć wielki wysiłek, który podejmują nasi uczący się by być punktualnie przed komputerem i w gotowości na to, co dla nich mamy.
Autorzy swoich doświadczeń
Kolejną ważną kwestią jest dociekliwość. Zdalne nauczanie daje możliwość korzystania nie tylko z tego kto mówi, ale też z własnych zasobów, książek, internetu, notatek itp. Wszystko to składa się na całość doświadczenia ze zdalnym nauczaniem. Doświadczenia, w którym my-uczący jesteśmy tylko elementem doświadczenia uczących się. To stawia naszych uczących się przed zadaniem ułożenia sobie składników uczenia się zgodnie ze swoimi możliwościami i oczekiwaniami. Czasem mamy dowolność, bo zajęcia wymagają słuchania, czasem trzeba dyskutować, czasem współpracować (np. w dokumencie).
Każde z tych działań może łączyć się z innym ustawieniem komputera, innym miejscem do siedzenia i innymi czynnościami wykonywanymi równolegle. Dodam, że ostatnio przesiadłem się na fotel podczas prowadzenia zajęć, pousuwałem wszystkie stoły, biurka i inne oddzielacze, siedzę i mówię do „nich”, czyli do kamery. Mój komfort znacznie się zmienił i mam wrażenie, że atmosfera na zajęciach trochę też.
Wpływ na życie
Wierzę, że nauka zdalna ma realny wpływ na życie uczących się. Tak samo jak każda forma nauki ma wpływ na życie uczących się. Dla mnie zdalne uczenie się było zwykle potrzebne w radzeniu sobie z kryzysem. Kiedy potrzebowałem trochę się schować i poknuć co dalej, bez eksponowania się w salach i z opcjonalnym kontaktem z innymi. Jednak wtedy miałem wybór. Dzisiejsi uczący się nie mają go. Mogą albo robić zdalnie albo zrezygnować.
Jednak dla każdego z nas uczenie się ma role formującą. Poza tym, że uczę się tego, czego się uczę to czyni mnie to kim jestem. Pozwala mi stawać się. Zatem w tym całym zoom fatigue warto zapytać się jaką rolę w moim życiu pełnią te spotkania przed świetlistym prostokątem, kim się staję przez to, że uczę się wysłuchiwać rytm rozmów, uczę się zabierać głos na czas, przezwyciężam wstyd, poznaję konwenans pokoików zbudowanych z tylu pomieszczeń ilu uczestników.
Co przeszkodzi w radzeniu sobie z zoom fatigue
Jest kilka elementów naszego codziennego funkcjonowania, które wzmagają zoom fatigue, albo powodują, że będzie nam z nim coraz trudniej. Jest to z pewnością przekonanie, że to co robimy nie ma sensu i nierobienie nic z tym przekonaniem. Jeśli postawimy się w pozycji przegranej, bez możliwości wpływu każda czynność będzie męczyła, bo będzie zawieszona w beznadziejnej zawiesinie.
Po drugiej stronie nikt się nie stara
Kiedy od dłuższego czasu doświadczamy trudów zaczynamy sobie trochę odpuszczać. Sprawdzamy ile możemy faktycznie nie robić, nim ktoś się zorientuje. Pisałem już o tym. Podobnie mamy wrażenie, że inni odpuścili sobie jeszcze bardziej. Łatwo upewnić się w tym przekonaniu oglądając webinary, gdzie w roli głównej występuje fragment jego czoła, większość sufitu i odgłosy pralki.
Jest to złudzenie. Wcale nie jest tak, że ludzie, których nie widać przestali się starać. To nie jest tak, że jeśli nie mają możliwości pokazania się lub czynnego udziału w dyskusji to znaczy, że robią zupę, albo oglądają serial. Często takie przeświadczenie pozwala nam zwalniać się z odpowiedzialności i robić rzeczy słabiej. A im słabiej robimy rzeczy, tym słabiej się z tym czujemy. Nie mówię, że żeby czuć się wspaniale trzeba robić rzeczy wspaniałe bez przerwy. Mówię, że jeśli chcemy czuć się tak dobrze jak możemy trzeba działać tak dobrze jak możemy, a nie lepiej od tych, którzy nie robią nic.
Nie mam wpływu
To inne twierdzenie niż to, że nie mam kontroli. Bo kontroli faktycznie mamy niewiele. Jednak są obszary w naszym życiu na które mamy wpływ. One często są przed nami ukryte. Czasem trzeba się dobrze naszukać zanim znajdzie się to, co konkretnie jest w naszym zasięgu. Jednak gdy to zidentyfikujemy łatwiej będzie nam działać na rzecz czegoś, co pod naszym wpływem faktycznie się zmieni.
Wtedy ograniczamy bardzo destruktywną sytuację oczekiwania na lepsze. Wyczekiwania, że coś się stanie i wtedy my… Przekonanie się, że nie mamy wpływu przynosi tymczasową ulgę, mówimy sobie: „odpuść sobie, i tak nic nie zrobisz.” Jednak po czasie okazuje się, że ta tymczasowa ulga zamieniła się w długotrwałą demotywację.
Masz wpływ na innych. Nie tylko na tych, z którymi bezpośrednio pracujesz zawodowo, ale też na członków społeczności, na starszych, na rodzinę, na innych entuzjastów twoich pasji. Zrób coś z nimi lub dla nich. Niekoniecznie bezinteresownie, ale z dobrem innych na uwadze. Dzięki temu poczucie sensu i wpływu na świat pogłębi się w tobie. Świat przestanie ci się tylko przydarzać. A z tego płynie siła do radzenia sobie ze zmęczeniem.
Teatralizacja komunikacji
Ostatnio zastanowiły mnie dwa zjawiska. Dlaczego ktoś włącza mikrofon podczas spotkania, żeby nadać: „ha ha” i dlaczego ktoś zadaje pytanie by usłyszeć ciszę? Mam wrażenie, że wypracowaliśmy sobie narzędzia do odgrywania przed sobą zainteresowania, do upewniania się we własnym dyskomforcie (no bo czym jest pytanie ze świadomością, że nikt nie odpowie). Narzędzia te układają nam w głowie luki w komunikacji. Gdy odpowiednio się zachowamy możemy w odpowiedni sposób interpretować brak danych. Jeśli zatem podnoszę jakiś temat i nikt go nie podejmuje od razu to znaczy, że nie jest interesujący i ważny. Ostatnio widziałem jak zatopiono tak ważny wątek w dyskusji. Chciałem coś w tej sprawie powiedzieć, ale serio musiałem się zastanowić. Zanim sformułowałem myśl byliśmy już przy czymś, co nie wymagało tyle refleksji, więc rozmowa trwała w najlepsze, ale nie o najlepszym.
Uważam, że czekanie w ciszy nie jest przyjemne i może czasem być odbierane jako presja. Można też tak postawić kwestię, że wiadomo, że będzie po niej czas na zastanowienie się. Można zachęcać do zabrania głosu, można też próbować wskazać czyj głos chciałoby się usłyszeć (a nie kogo chciałoby się przyłapać na niewiedzy).
W radzeniu sobie z zoom fatigue może się przydać
zakładam, że nie są to działania, które nas uodpornia, a raczej przetransformują nasze zmęczenie z bezsensownego w sensowne, w beznadziejnego w uzasadnione:
- Szukaj sensu przed metodami
- Zakładaj, że po drugiej stronie internetu jest gotowość na spotkanie
- Bądź punktualnie
- Szukaj tego na co masz wpływ, nie tylko w pracy zawodowej
- Szukaj ludzi, którzy dzielą twoje zainteresowania i rozmawiaj z nimi
- Projektuj swoje doświadczenia ze spotkaniami
- Unikaj zakładania, że jeśli coś to coś. Pytaj, szukaj odpowiedzi, dociekaj. Każde milczenie znaczy coś innego.
Zoom fatigue i ja
Zaprzyjaźniamy się. Zaczynam traktować go jak obolałe palce po ćwiczeniach na gitarze, jak ciężkie nogi po pierwszym od dawna bieganiu. Mam wrażenie, że gdy uda nam się spojrzeć na to zjawisko jak na coś realnego, ale nie do końca nowego to uda nam się skorzystać z tego co już potrafimy, by sobie z tym poradzić. Jeśli ulegniemy wrażeniu, że jest to coś kompletnie nowego i wymaga kompletnie nowych kompetencji w radzeniu sobie to poddamy mu się. Niepotrzebnie całkiem.
Zoom fatigue jak każde zmęczenie ciąży gdy jest tępe i bezsensowne. Daje znać o dobrze wykonanej robocie, gdy przychodzi po sensownych i wartościowych działaniach, najlepiej takich, które przynoszą korzyść innym.