Nauczanie zdalne wchodzi nam w krew. Tak się przyzwyczaiłem, że zastanawiam się, czy ja na prawdę chcę wracać do sali. Czy na prawdę chcę, stać w słabym świetle z wypisanym markerem przy tablicy, z której nie da się zetrzeć wypadkowych ostatnich stu zajęć. Zastanawiam się, czy nie wolę moich warunków, gdzie to ja decyduję co pojawia się na ekranach studentów, mogę wygodnie siedzieć i rysować zawsze idealne kwadraty w Jamboardzie. Zastanawiam się, czy nie stałem się onlajnowym nauczycielem. Jedyne co mnie zatrzymuje przed totalnym oddaniem się internetowym formom dydaktycznym jest autorytet i relacja. A dokładnie napięcie między nimi. Jedno wymaga dystansu i precyzji w wiedzy, drugie zakłada zbliżenie i wspólne poszukiwanie. Obawiam się, że cyfrowa aparycja przeważa szalę na korzyść autorytetu. A to nie jest moja ulubiona pozycja wyjściowa do studentów. Ale może wcale tak nie jest?

Płotek

Moje profesjonalne ja jest za płotkiem. Staram się oddzielać to kim jestem od tego, czego uczę. Jednak czasem mam dużą pokusę, by opowiedzieć o swoim doświadczeniu, anegdocie, przemyśleniu, które jest bardziej moje niż naukowe. Granica jest dla mnie tam gdzie spotyka się opinia z poglądem. Ważne jest dla mnie, żeby moi studenci sięgali do wnętrza siebie po poglądy. By na podstawie wiedzy, umiejętności, które w jakimś stopniu pochodzą ode mnie nie było przymusu przyjęcia jakiegoś stanowiska.

Ostatnio mocno tego doświadczyłem podczas zajęć z psychologii rozwoju w cyklu życia. Zastanawialiśmy się nad zakresem tej dziedziny i to zawsze prowadzi do dyskusji o początku życia ludzkiego. Psychologia jako nauka nie ma odpowiedzi na pytanie od kiedy możemy mówić o człowieku. Zatem każdy musi sam sobie na nie odpowiedzieć. Zgadzamy się, że zdarzenia z okresu prenatalnego mają wpływ na życie człowieka niezależnie od tego kiedy uznamy go za człowieka. Nie musimy zgadzać się w tym, czy od połączenia komórek, czy od 21 dnia, czy od 3 miesiąca. Jednak czuję, że trzeba spowodować u przyszłych psychologów napięcie, potrzebę poszukiwania odpowiedzi dla siebie. Czuję też, że jakakolwiek sugestia z mojej strony zakłóci ten proces.

Wilki z lasu

Pracuję na przykładach. Opowiadam o czymś co jest w rzeczywistości i staram się dochodzić stamtąd do wiedzy, teorii, twierdzeń, prawidłowości. Czasem prę w konkretnym kierunku. Zależy mi na nim. I na szczęście zdarza się, że ktoś z „sali” powie: „Nie jest tak, jak Pan mówi.”, „Ja się z Panem nie zgodzę.”. Ostatnio wymądrzałem się na temat komunikacji w pewnej organizacji. Mój rant przerywa nieśmiały głos: „ale wie Pan, że <student obecny na zajęciach> tam pracuje…”, zmieniam kierunek, szukam innego przykładu. Po chwili studentka wrzuca, że jej tata pracuje tam, gdzie szedłem po zmianie tematu.

Cóż. Wywołałem wilki z lasu. Trzeba było elegancko się wycofać. Moja wiedza ma granice. Zwłaszcza w miejscach, gdzie nie mam doświadczenia. Trzeba też się wycofać, bo na poprzednich zajęciach miałem z 15 minutową wypowiedź gloryfikującą wycofywanie się. Siadłem grzecznie i słuchałem. Trochę mam wrażenie, że nie dźwignąłem tematu.

Jednak co do jednej kwestii mam pewność. W grupie o której mówię prawdopodobnie jestem jednym z młodszych. Moi studenci mieli więcej czasu na doświadczanie. Mimo tego nie mam poczucia, żebym stracił autorytet. Nie przeskoczyłem płotku, nie walczyłem z wilkami. Oparłem się na relacji i dzięki niej dowiedziałem się ważnych rzeczy. Chcieli mi powiedzieć, mimo że nie nie łatwo o tym mówić. W tym onlineowym pokoiku było tyle zaufania i przychylności, że mogliśmy porozmawiać o czymś, co dla niektórych jest drażliwe, bliskie i ważne. Czasem gdy wywołam wilki z lasu zamieram jak jeleń w światłach samochodu, ale nie mam instynktu zwiększania dystansu, siadania na katedrze. Lubię to. Wypracowałem to. Dalej się boję.

They can get to me

Próbowałem to tłumaczyć, ale nie potrafię znaleźć jednego zdania, w którym byłyby dwa odniesienia – dostać się, dotrzeć, żeby się spotkać i dobrać się żeby spowodować u mnie głęboką reakcję, skruszyć, dotknąć do żywego. Dam przykład. Podczas konsultacji pracy złapałem relację. Stanowcza i poukładana osoba wysłuchała moich uwag, porozmawialiśmy o niej i jej planach. Po czasie robimy razem projekt. Na koniec jednego spotkania wytyka mi „nieresponsywność”. Ma rację. Ostatnie miesiące trudno było się ze mną skomunikować mailowo i w ogóle. Zaczynam się tłumaczyć. Koniec semestru, wiele zadań. Na co słyszę: „Ale to nie nasz problem”. Suddenly clarity. „Nagle widzę jasno, że skończył się deszcz„. Z całego tego poczucia winy, zastanawiania stało się jasne, że źle się stało. Wiem jak tego nie powtórzyć. Chcę tego nie powtórzyć. Stoję skruszony i spotkany. Zmobilizowany i spokojny.

Spotykam się regularnie z profesjonalistami pracującymi z ludźmi. Opowiadają mi o swoich doświadczeniach z psychologami. Czasem są one trudne i … szkodliwe. Profesjonaliści idą do swoich spraw, a ja wracam do zeszytów, w których planuję zajęcia i zastanawiam się jak opowiedzieć to przyszłym profesjonalistom pracującym z ludźmi.

Czasem nie mam pod ręką skojarzenia z książką, teorią, artykułem, ale wiem, że muszą o tym usłyszeć. Żeby zbudowali sobie postawę. Zrobili postanowienie. I znów, nie chodzi mi o to, żeby mieli takie postanowienie jak ja, tylko, żeby byli wrażliwi na temat. Żeby znali swoje zdanie w materii, która dla gołego oka nie istnieje. Czasem dokładnie wiem, które kółko na Teamsie musi to usłyszeć. Czasem zza tego kółka odzywa się głos, który potwierdza, że to ważny temat. Noszę ich w głowie zredukowanych do owalu z inicjałem i numerem. Z pełnym przekonaniem, że jest za nim ktoś, kto kiedyś wejdzie w ważną i głęboką relację z kimś, kto jej bardzo potrzebuje.

Autorytet i relacja

Kiedyś myślałem, że albo-albo. Jednak nie. Autorytet i relacja idą razem. Musze stać w wiedzy, żeby rozmowy miały grunt, żeby dało się iść wspólnie. Jednak nikt ze mną nie pójdzie, jeśli nie będzie czuł, że jesteśmy razem. Że ja też idę. Zatem chcę pozostać za płotkiem, nie epatować poglądami. Ostatnio usłyszałem, że za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie o mnie po chwili łapie się na tym, że opowiada o sobie. Moi znajomi ponoszą tego koszt, bo głównie na nich spada zadanie słuchania o mnie. Jednak w profesjonalnych spotkaniach staram się być za płotkiem.

Jednocześnie świadomie i czasem cringowo trzymam się tego, by zawsze pytać: „Co u was? Czego się nauczyliście? Co ważnego się wydarzyło?”. Zaglądać do innych ogródków. Być dobrym sąsiadem. Mam wyjątkową sytuację, bo robiąc to mam przekonanie, że ćwiczę, udowadniam zasadność umiejętności społecznych, które wpisane są w każdy przedmiot, którego uczę. Jednak im dłużej jestem świetlistym prostokątem w życiach moich studentów tym bardziej zastanawiam się, czy to nie jest teraz najważniejsze – żeby być, zanim zacznie się uczyć. Żeby nie używać wiedzy do budowania dystansu, tylko by stawała się ona miejscem spotkania, a pozycja nie wynikała ze statusu, tylko z niezłomnego bycia.