Czerwiec w szkole bardzo kojarzy mi się z niesprawiedliwością. To czas zaliczeń, poprawek, dodatkowych prac u jednych i kompletnego wylogowania u innych. To czas, gdy trzeba skwantyfikować rok pracy do cyferki z malutkiego przedziału. Wtedy też najmocniej zastanawiam się do czego służą oceny. Po co są mi, tym, których uczę i tym, którzy posyłają mnie uczyć.
Kiedyś myślałem, że nie da się postępów, wiedzy, umiejętności (zwłaszcza społecznych) sprowadzić do oceny. Takiej liczbowej. Uważałem, że trzeba każdemu przynajmniej akapit napisać o jego drodze. Potem poczułem co to znaczy napisać po cyferce w ponad setce rubryczek. Mimo kryteriów, systemów i planów ocenianie zawsze mnie przytłaczało. Odczłowieczało ludzi, którym te oceny przypisywałem. Umniejszało ich pracy, budziło obawę i niepewność: „Czy ja mogę wszystkim piątki?”, „A czy będą pytać czemu to słonko ma 2?”. Poza tym cała filozoficzna wizja redukcjonizmu i determinizmu wisiała nade mną jak burzowa chmura. Wczoraj skończyłem ostatnie zajęcia ze studentami i teraz jest czas na wypełnianie rubryk. Zacząłem sobie w głowie układać, że te cyferki to jakaś taka gra, w którą gramy z uczniami i studentami, że oni już czują o co tu chodzi.
I wtedy trafiłem na wypowiedź Rzecznika Praw Dziecka Mikołaja Pawlaka. Proponuje on, by do wszystkiego, co nam wyjdzie z oceniania, zrobić „plus jeden”. Mówi, że dzieci wiele wycierpiały w nowej sytuacji i żeby z uśmiechem zacząć naukę we wrześniu, on proponuje dać dzieciom od niego i od nauczycieli „plus jeden”. I wtedy mnie trafiło, że nie gramy w jedną grę.
Ocena jako regulator nastroju
Rzecznik stoi ewidentnie w bardzo popularnym problemie: „A co, jak się słonko zachmurzy?” Jak sobie poradzić z emocjami dziecka? Co zrobić gdy pod wpływem naszego działania poczuje się smutne, rozczarowane, zawiedzione?
Ten problem często powoduje, że dorośli zamarzają. Nie potrafią się ruszyć i tracą funkcje poznawcze. Zdaje się, że jest jakaś niepisana zasada, w myśl której dorosłym nie wypada przysparzać dzieciom trosk. Zwłaszcza gdy czasy są tak wymagające.
Zadaniem dorosłych jest przygotowanie młodych ludzi do dorosłości. Jednym z elementów tej gotowości jest umiejętność samodzielnego regulowania emocji. Zatem nauczyciele dziś potrafią stanąć przed dzieckiem, które coś przeżywa i powstrzymać się od rozśmieszania go, negowania i zaprzeczania jego uczuciom. Nauczyciele są gotowi do dojrzałego przyjmowania emocji i wspierania młodych w ich przeżywaniu.
Ocena jako potwierdzenie statusu
Ocenia się z góry w dół. Ktoś nad ocenia kogoś pod. Mimo kaizenów, potscoachingowego ewaluacjonizmu jednak trzeba sobie przyznać, że oceniając stawiamy się nad tym, co oceniamy. Sytuacja tego wymaga. Należy dokonać spojrzenia znad poziomu, na którym zadanie zostało wykonane, by adekwatnie je sklasyfikować i podsumować.
Jednak ten status oceniającego często powoduje umocnienie nierównej relacji między ludźmi. Nauczyciele mają większą wiedzę od swoich uczniów, a z pewnością mają większe doświadczenie. Dzięki temu mogą uczyć. Jednak ludźmi są tak samo jak ich uczniowie.
Można stracić to z oczu i wpaść w fałszywe przekonanie, że z ocenianiem idzie jakaś władza. Tak jak Rzecznik proponuje: „od Rzecznika Praw Dziecka i od was drodzy nauczyciele”. To tak jakby powiedzieć, żeby nauczyciele okazali łaskę i nie patrzyli na rzeczywiste działania uczniów.
Ja wiem, że to z dobrej woli, z chęci ułagodzenia. Jednak my nie mamy prawa oceniać niezgodnie z prawdą. I rzecznik powinien stać na straży prawa uczniów do sprawiedliwej oceny.
Dodatkowo pojawiają się hybrydy statusu i niechęci do smucenia dzieci. Objawiają się w postaci „kredytów zaufania”, „nazachęt”, „doprzemyśleń” i innego rodzaju niesprawiedliwości ubieranych w kostium przysługi. Dzięki nim oceniający zachowuje status, a jednocześnie sympatię i przychylność ocenianego.
Ocena jako narzędzie selekcji wiedzy
„Czy to będzie na sprawdzianie?” – to chyba najważniejsze pytanie, które powodują oceny. Najważniejsze, bo dzięki niemu widzimy jakie treści są ważne (bo będą sprawdzane), a jakie można spokojnie olać.
Poza tym sposób oceniania, czyli sama sytuacja, w której oceniani ujawniają przedmiot oceny, decyduje o tym, czego i jak się uczymy. I jeśli Cię to nie przekonuje to wyobraź sobie jak wyglądałaby nauka w szkołach, gdyby matura była zadaniem grupowym, a jego pierwszym etapem byłoby zidentyfikowanie problemu, który grupa może podjąć ze względu na mocne strony jej członków.
Ocena stała się punktem dojścia. Podsumowaniem i końcem pracy nad czymś. Podczas kiedy mogłaby być początkiem. Określać punkt wyjścia i wskazywać kierunek rozwoju.
Ocena jako początek rozmowy
Idealna sytuacja byłaby wtedy, kiedy po podaniu oceny można by z uczniem porozmawiać o tym, gdzie jest i co jeszcze go czeka. Jakie umiejętności opanował, jakie wymagają dalszej pracy. Gdzie jego wiedza jest niewystarczająca, a gdzie imponuje. By taka sytuacja mogła zaistnieć ocenianie powinno kończyć się w połowie semestru, a nauczyciel powinien mieć tylu uczniów, by objąć umysłem ich sytuację, postępy i kierunki rozwoju.
Jednak taki kawałek rozmowy jest konieczny. Nawet w kilkuzdaniowym komentarzu do oceny. Może być ustnie i ogólnie, ale tak, by młody człowiek poczuł się zauważony. By doświadczył zaangażowania w jego naukę. Dzięki temu cyferka w rubryce nie będzie bezosobowa i nieludzka.
Ocena jako relikt
Nie mam serca do oceniania. Mam nadzieję, że widać to jasno w tym, co napisałem do tej pory, ale jeśli nie, to chcę to jasno powiedzieć. Wydaje mi się, że ważniejsze jest wykształcenie u ludzi zdolności realnego patrzenia na to co wiedzą i potrafią niż wyręczanie ich w tym. Zwłaszcza w imię statystyk i analiz, które mają tyle wspólnego z rzeczywistością co ocena „plus jeden” od Rzecznika.
Uważam, że czas na pytanie „do czego służy ocenianie” i rewizję samej idei oceniania jest teraz. Zwłaszcza, że znam nauczycieli i całe szkoły, które fenomenalnie radzą sobie z nauczaniem, relacją z uczniami, komunikatami zwrotnymi w sprawie wiedzy i umiejętności (w tym społecznych, które wchodziłyby w skład oceny z zachowania), że trochę wstyd patrzeć jak muszą dwa razy w roku zniżać się do poziomu mikroskali cyferkowej, która jest pusta i nieznacząca. Uważam też, że ocena może być narzędziem do ubezwłasnowalniania uczniów, do podkreślania ich podrzędnej roli w szkole i zniechęcania do nauki i wiedzy.
Do czego służy ocenianie tobie?
Teraz, kiedy czerwiec znów zastał nas w trakcie roku, refleksje o ocenianiu są gorzkie i nieprzyjemne. Już przecież nic nie zrobimy. Nic nie zmienimy, bo nauka już poszła. Trzeba się wywiązać z obowiązku i wpisać cyferki w tabelki. Jednak mam wrażenie, że teraz warto zrobić sobie przypomnienie, żeby w sierpniu wrócić do refleksji o ocenianiu. Pamiętając to, jak jest nam teraz, ale bez tego napięcia, które mamy w sobie teraz.
Ocenianie, jak wszystko w edukacji, wymaga stałego rewidowania i doskonalenia. Jeśli masz podstawę, żeby wystawić ocenę swoim uczniom, to wspaniale i gratuluję. To wystarczy. Zadbaj o to, by za rok, mieć jeszcze lepszy powód, by stawiać oceny.