Od paru lat spotykam się, mniej lub bardziej wprost, z komunikatem „Nie chcę tej innowacji”. Uczniowie mają trudność z niektórymi moimi „nowoczesnymi” metodami. Zwłaszcza z tymi, które nie pasują do ich dotychczasowych doświadczeń ze szkołą. To, że metoda jest najnowsza, skuteczna, albo po prostu sexi (State, Explain, Ilustrate)  do nich nie przemawia. Wielu specjalistów od edukacji prezentuje nowe narzędzia i koncepcje sugerując, że wystarczy zmienić myślenie nauczycieli, rodziców, dyrektorów, organów prowadzących. Kompletnie pomijają samych uczniów, którzy nie muszą być entuzjastami edukacyjnych rewolucji.

Nie chcę tej innowacji bo jestem za stary

Jeden z uczniów poświęcił mi w zeszłym roku trochę czasu i opowiedział mi o swoim widzeniu mojego nauczania. Powiedział, że generalnie pomysł jest spoko, ale może zadziałać tylko, jeśli od najmłodszych lat ludzie nauczą się uczyć w ten sposób. Druga klasa liceum to nie jest moment na wywracanie sposobu uczenia się utrwalonego przez 10 lat. Nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Automatycznie uznałem, że robię coś źle (bo nauczyciele tak robią). Skoro i Żylińska, i Dylak mówią, że tak trzeba działać, bo mózgi młodych ludzi tego potrzebują, a moi zdają się opierać to problem musi być w tym jak realizuję te założenia.

Jednak po chwili zacząłem patrzeć na moich uczniów jak na ludzi przyzwyczajonych do pewnego stylu, sposobu uczenia. Szkoła jest rutynowa. Internalizacja tej rutyny gwarantuje przetrwanie. Wprowadzając nowe (nawet obiektywnie słuszne) metody kwestionujemy wypracowany mechanizm trwania w edukacji.

Nie chcę tej innowacji bo panu nie ufam

Wydaje mi się, że warunkiem koniecznym do skutecznego robienia lepszych rzeczy (w opozycji do robienia rzeczy lepiej) jest relacja z uczniem. Edukacja wymaga zbudowania zaufania między uczniem a nauczycielem. Z aksjologicznego powodu – uczeń poświęca swój czas na bycie na lekcji, nie chce, żeby ten czas był zmarnowany. Oraz z pragmatycznego powodu – za parę miesięcy matura (lub jakikolwiek inny sposób weryfikowania mojej wiedzy) , czy pan mnie do tego przygotowuje?

W tym aspekcie nie chodzi o to, czy nauczyciel jest przekonany o słuszności swoich metod. Raczej ważniejsze jest, czy uczeń jest przekonany do swojego nauczyciela. Czy jest mu z nim wystarczająco bezpiecznie, żeby o tym rozmawiać. Ostatnio uczniowie wzięli mnie na rozmowę. Poprosili o kartkówki i zadania domowe. Serio. Powiedzieli, że potrzebują tego, żeby czuć się pewniej w przygotowaniu do egzaminu. Moje wizje budowania kompetencji miękkich, rozwijania holistycznego podejścia do wiedzy musiały na chwilę usiąść na ławce i ustąpić miejsca rzetelnej weryfikacji wiedzy. Okazuje się, że moi młodzi poszukiwacze prawdy czasem wolą te tróje od poczucia, że poznają świat. To nie chodzi o to, że któreś jest ważniejsze, ale raczej o to, że oba muszą współistnieć. Zaufanie powstaje przez to, że widzą mnie z książką, zafascynowanego czymś nowym i jednocześnie widzą jak krytycznie patrzę na ich uczenie się, które nie musi być dla nich fascynujące. Wystarczy, że jest skuteczne.

Nie chcę tej innowacji bo mi się nie podoba

Wreszcie, zdarza się, że uczniowie, postawieni przed problemem samodzielnego uczenia się odkrywają to, jak wygodnie jest im się uczyć. Potrzebują wykładu, struktury, celów i ewaluacji. Świadomie podejmują decyzję, że wygodniej im z metodami, które ja uznaję za archaiczne i nieskuteczne. Tylko dla kogo? Chyba dla mnie. Ja nie chcę się tak uczyć. I nie muszę. Wypracowałem sobie swoją metodę i jestem z niej zadowolony. Pewnie wściekłbym się gdyby przyszedł ktoś i przemocowo narzucał mi inny sposób uczenia się tylko dla tego, że on uważa, że tak jest nowocześnie, lub skutecznie. Docenienie strategii uczenia się uczniów często wymaga pokornego odsunięcia słów Kena Robinsona na dalszy plan i skupienia się na tym czego oczekują uczniowie.

Wniosek?

Budowanie relacji i kwestionowanie nawyków nie jest proste i nie przynosi efektów odrazu. To, że edukacyjni guru mówią, że coś jest naturalne dla dzieci nie oznacza, że będzie łatwe. „Nowoczesne” nie aplikują się same. Uczeń, który ma swoje nawyki, nie wierzy nauczycielowi lub kontroluje samodzielnie swoje nawyki uczenia się powinien być uczestnikiem zmiany, a nie tylko jej radosnym obserwatorem lub przedmiotem.

Zmiana sposobu uczenia powinna wynikać ze wspólnego ustalenia między uczniami i nauczycielem. Nie ważne, czy jest słuszna, zgodna z badaniami, poprawna politycznie. Ważne, że jest nam potrzebna, lub nie.